– Kiedy pytam Olę, co to jest zespół Downa, to raz mówi, że to jest ten zespół, który grał w Korei na Igrzyskach, a kiedy indziej mówi: zespół Downa to ja. Ale ja w sensie: ja, moja siostra Ala, mama i tata i nasza siostra Zosia. Bo wszyscy jesteśmy w drużynie zespołu Downa – mówi Alicja Błaszyk, siostra Oli, wolontariuszka i trenerka Olimpiad Specjalnych.

Ile miałaś lat, kiedy urodziła się Ola?

Alicja Błaszyk: Sześć. Pamiętam wielką radość, kiedy dowiedziałam się, że mam siostrę. A potem wielki szok, kiedy ktoś powiedział mi, że moja siostra nie będzie taka jak ja. Że może nie mówić pełnymi zdaniami, może nie pisać, może nie czytać. Nigdy może też nie być taka jak mama, czy tata i nigdy nie pójdzie do pracy. Dla sześciolatki to jest trzęsienie ziemi. I w tym samym momencie, kiedy siostra się pojawia, to w pewien sposób zabiera ci mamę. Bo mama musiała się jej bardziej poświęcić, ćwiczyć z nią, rehabilitować. Świat sześciolatka wywraca się nagle do góry nogami. Sześciolatek nie myśli wielkimi kategoriami.

Czyli początek był trudny.

Tak i nie wstydzę się tego. Ale dzisiaj jestem dumna z tego, jaką mam siostrę i nie zamieniłabym jej na żadną inną. Czuję, że więcej zyskuję od niej, niż sama jestem jej w stanie dać. W sensie emocjonalnym i psychicznym. Zapewnienie jej życiowego bezpieczeństwa może nie jest moim obowiązkiem, ale jest to dla mnie coś bardzo ważnego.

Gdzie mieszkaliście, kiedy urodziła się Ola?

Przez pierwszy rok w bloku. Później przeprowadziliśmy się do domu.

Pamiętasz reakcje sąsiadów? Czy w okolicy mieszkał ktoś z zespołem Downa?

Nie było nikogo takiego. Nie pamiętam też negatywnych reakcji na Olę. Może byłam za mała… Ale Ola nie była zamknięta w domu. Mamy na tyle otwartych rodziców, że nie bali się wychodzić z Olą do ludzi. Wszędzie z nami jeździła. Nie zostawała z babcią. Wszędzie byliśmy razem. Jak pojechaliśmy na narty i nie umiała jeździć, to jeździła z nami w nosidle.

A jak reagowali twoi znajomi z klasy?

Ja poszłam rok wcześniej do szkoły. Akurat wtedy urodziła się Ola. Mama powiedziała mojej wychowawczyni, że mam siostrę z zespołem Downa, a ona przekazała to klasie na lekcji wychowawczej. Było to trudne. Byliśmy małymi dziećmi i nie każdy to rozumiał od początku. Ale teraz wszyscy, z którymi mam kontakt, uwielbiają Olę. Jest dla nich debeściakiem. Akceptują ją w pełni. Nigdy nie było reakcji typu: nie przyjdziemy do ciebie, bo masz jakąś dziwną siostrę, z zespołem Downa. Na moim facebooku nie ma ani jednego negatywnego komentarza po kampanii. Wszyscy kibicują Oli. To jest dla nas strasznie ważne.

Pamiętasz wasze pierwsze wspólne momenty? Jaki miałyście kontakt?

Jak siostra z siostrą. Po prostu. Dużo rzeczy robiłyśmy razem. Dla mnie to było naturalne, bo nasi rodzice zawsze starali się traktować nas równo. W myśl zasady: niepełnosprawność nie zwalnia od myślenia. Tak nas wychowali. I podpisuję się pod tym obiema rękami. Niepełnosprawność nie zwalnia od obowiązków. Wiadomo, że istnieje taryfa ulgowa, jeśli chodzi o czynności życiowe, które są bardziej skomplikowane. Istnieje też taryfa ulgowa, jeśli chodzi o edukację, bo wiadomo, że niektórych rzeczy się nie przeskoczy. Ale jeśli trzeba wynieść śmieci czy rozładować zmywarkę i jest kolej Oli, to ona to robi. Jest pełnoprawnym członkiem naszej rodziny.

Kiedy postanowiłaś włączyć się jeszcze bardziej w życie Oli i zostać jej trenerką w Olimpiadach Specjalnych?

To było 10 lat temu. Miałam 12 lat kiedy wstąpiłam do Olimpiad Specjalnych i zostałam wolontariuszką. Jestem nią zresztą do tej pory. Zrobiłam uprawnienia z narciarstwa alpejskiego, zostałam trenerem sekcji, bo uważam, że jeśli coś potrafię robić, to warto pomagać innym. Początki były proste, ale fantastyczne. Cała przygoda z Olimpiadami Specjalnymi jest dla mnie szalenie ważna. Olimpiady Specjalne kształtują moją osobowość i sposób w jaki patrzę na świat. Rozumiem to hasło, że jeśli raz wejdziesz do Olimpiad Specjalnych, to już z nich nie wyjdziesz. Tak jest.

Czym się różni twoja jazda na nartach od jazdy Oli? Czy wasze podejście do sportu różni się czymś?

Różni się. Ja ich trenuję, pokazuję im jak jeździć jak najlepiej, ale też tak, żeby czerpali z tego przyjemność. Musimy pamiętać, że sport w Olimpiadach Specjalnych nie jest wyczynowy. To jest sport specjalny, taki, w którym liczy się udział. I nieważne, czy zjedziesz całą trasę pługiem, czy zjedziesz ją idealnie. Najważniejsze jest, żeby pokazać, że ja też coś potrafię. I to jest ta różnica, bo w sporcie osób pełnosprawnych liczy się wynik.

Jak Ola podchodzi do treningów?

Na luzie. Dla niej to też jest szansa spotkania się z równymi sobie. Może przebywać wśród swoich.

A jaką ma świadomość siebie?

Niewielką. Kiedy pytam ją, co to jest zespół Downa, to raz mówi, że to jest ten zespół, który grał w Korei na igrzyskach, a kiedy indziej mówi: zespół Downa to ja. Ale ja w sensie: ja, moja siostra Ala, mama i tata i nasza siostra Zosia. Bo wszyscy jesteśmy w drużynie zespołu Downa.

Co jest dla Oli najważniejsze w życiu?

Tu i teraz. Dla niej nie ma przyszłości, nie ma teraźniejszości. Najważniejsze jest, że jesteśmy teraz razem.

Kampania Olimpiad Specjalnych Polska wzbudziła wiele wątpliwości. Nie tylko pośród osób postronnych, ale również wśród tych, które mają na co dzień styczność z osobami niepełnosprawnymi intelektualnie. Czy ty też masz wątpliwości?

Ta kampania była potrzebna. Gdyby nie była kontrowersyjna, to byłaby cukierkowa. Gdyby wyglądała na zasadzie: ”o, wszyscy kochają dzieci z zespołem Downa”, to mało kto by ją w ogóle zauważył. Powstały cztery obozy: pierwszy, który jest jak najbardziej za kampanią i podpisuje się pod nią rękami i nogami. Drugi, który jest przeciw, nie do końca wie, o co w tym chodzi, ale pisze negatywne rzeczy w internecie, bo fajnie jest pisać cokolwiek. Trzeci, to młodzi rodzice osób z zespołem Downa, którzy nie są jeszcze zaprawieni w bojach, ciężko im, bo dopiero przyzwyczajają się do swojego brzemienia, do tego, że towarzyszy im osoba z zespołem Downa. I jeszcze nie okrzepli. Czwarty obóz, rodziców, np. moich, których nie burzy ta kampania, rozumieją ją i popierają. Tak rozsądnie. Najłatwiej jest krytykować, a najtrudniej zacząć coś robić.

A ty rozumiesz w czym tkwi kontrowersyjność tej kampanii?

Równie dobrze można by napisać: Alzheimer jest jak plama na koszuli. I o czym człowiek myśli? O chorobie czy o sobie? Myślę, że większość osób powie, że to jest zdanie o chorobie. Przy czym musimy pamiętać, ze zespół Downa nie jest chorobą. To wada genetyczna, z którą człowiek się rodzi i z którą umiera. Może i kampania jest trochę kontrowersyjna, ale to dobrze. Bo w końcu jest wrzawa dookoła tego społecznego problemu, jakim wciąż jest brak akceptacji dla osób z niepełnosprawnością intelektualną.